UWAGA

UWAGA

Na stałe przeniosłem swoją działalność na język angielski, na drugim blogu - Old Long Road.com.

Najświeższe relacje (Azja Południowo-Wschodnia, Bułgaria i okolice) do znalezienia właśnie tam. Serdecznie zapraszam i mam nadzieję, że zmiana języka nie odstraszy :)

niedziela, 25 stycznia 2015

Przejazdem w Pradze



Czechy, XI-XII.2014

Po 19-godzinnej podróży z Sofii przybywamy do Pragi - pierwszego przystanku na drodze do Azji. Dlaczego Praga? Odpowiedź tkwi w tanich lotach, które czasem wymagają tego, by na liście pojawiło się jedno miejsce więcej do odwiedzenia. Jasne, daje to dodatkowe koszty do podróży, ale często również okazję do poznania miasta, do którego było “nie po drodze”, tak jak ja miałem dotychczas z Pragą.

Udało nam się dogadać z hostem z Couchsurfinga, Tomasem, więc przynajmniej wiadomo gdzie skierować pierwsze kroki ze stacji Florenc po przybyciu nad ranem. Przed jego domem świętuję ten fakt, upuszczając nowego tableta na ziemię, tracąc go na większość reszty podróży… ale czasem niezwykłe przygody zaczynają się niezwykłym pechem, prawda?

O samej Pradze informacji nie zebrałem zbyt wiele przed przyjazdem - do ostatniego dnia przed podróżą praca biurowa zajmowała mi czas, dodatkowo tyle wiadomości o Azji trzeba było przetrawić. Priorytety, jak sądzę. Ale wiedziałem kilka rzeczy: A. Wspaniałe, małe, brukowane uliczki. B. Wspaniały Most Karola nad Wełtawą. C. Wspaniałe czeskie piwo. Może nie jest to dużo, ale jest od czego zacząć. Zajmę się nimi w tej kolejności i później dodam kilka rzeczy, które odkryłem niespodziewanie w czeskiej stolicy.


Wspaniałe, małe, brukowane uliczki



Zdecydowanie obecne! Całe stare miasto i Mała Strana (Mniejsze Miasto) leżąca po drugiej stronie Mostu Karola są pełne małych uroczych uliczek, gdzie można cieszyć się gubieniem i znajdowaniem coraz to nowych miejsc i chłonąć atmosferę starówki.

Na jednej z uliczek Malej Strany (Velkopřevorské náměstí, dokładniej) można znaleźć ścianę pokrytą kolorowym graffiti, obowiązkowy punkt do odwiedzenia dla każdego hipisa czy fana Beatlesów - Ściana Lennona. Myślę, że kilka następnych zdjęć powie więcej o tym miejscu:












Wędrując w górę do zamku, czy znów w dół do rzeki, warto zatrzymać się w jednym z ogródków piwnych, by delektować się życiem miasta (i pilsnerem oczywiście).


Most Karola



Cóż należy powiedzieć? Robi wrażenie z powodu swojej długości i pięknych zdobień, prawdziwe dzieło sztuki inżynieryjnej. Ponad pół kilometra długości, które przemierzamy kilka razy przez te dwa dni. Warto odwiedzić most zarówno w dzień, jak i w nocy, kiedy staje się on pięknie oświetloną drogą do jeszcze piękniej rozświetlonego zamku.





Jedna ciekawostka, jaką poznałem przygotowując ten tekst: kamień węgielny został położony przez króla Karola IV dokładnie 9 lipca 1357 roku o godzinie 5:31 rano. Tak niezwykła pora została podobno wybrana ze względu na to, że jest palindromem złożonym z samych nieparzystych cyfr: 1 - 3 - 5 - 7 - 5 - 3 - 1. Na ile to prawdziwa historia, należy ocenić samemu.


Czeskie piwo



Ach, czeskie piwo! Świetny i tani (relatywnie, w porównianiu z pozostałymi cenami) pilsner, ale nie tylko. Najpełniej można doświadczyć tego aspektu Czech odwiedzając praskie muzeum piwa (Prague Beer Museum, Diouha 46) i zamawiając próbki do degustacji, według własnego uznania. Jest to muzeum tylko z nazwy, tak naprawdę to pub o intrygującej nazwie, przyciągającej turystów. Nie dowiesz się tutaj jak warzy się piwo, nie zobaczysz urządzeń z poprzednich epok... ale niech mnie, jeśli wybór piw nie jest warty wizyty!




Po skończonej pracy Tomas dołącza do nas i wychodzimy na jeszcze kilka piw z nim i jego przyjaciółmi. Odwiedzamy dwie typowe czeskie pivnice pełne miejscowych, plakatów hokejowych na ścianach, dymu papierosowego, tanich obrusów na stołach ze sklejki, pysznych kiełbasek i nie tak pysznego smażonego sera, który z ciekawości zamawiam... cóż, szukając nowych wrażeń czasem popełnia się błędy.

W drodze powrotnej z Azji (również przez Pragę) już nie powtórzyłem tej pomyłki i wszystko co zamówiliśmy było pyszne - zasmażana kapusta, knedliczki, smażona kiełbasa. Stół pełen dobrego jedzenia w dobrej cenie! - brzmi jak reklama, ale naprawdę było to niesamowite.






Ok, czas na dwie rzeczy, które odkryłem w Pradze jako dość zaskakujące:




Masaże tajskie - nie wiem dlaczego, ale w całym mieście aż roi się od tych przybytków. Wprawiło nas to w odpowiedni nastrój przed dalszą częścią podróży, ale po tym czego doświadczyłem później w Chiang Mai patrzę z dużą rezerwą na te siedliska bólu i cierpienia...

Druga rzecz - segwaye, wszechobecne segwaye. Różnież nie wiem po co to komu, ale najwidoczniej jest to wszędobylska odsłona nowoczesnej turystyki:




Podsumowując - mimo, że był to dopiero przystanek i niejako zwiedzałem "przejazdem" głównie ze względu na lot dalej, to warto Pragę odwiedzić i poświęcić jej nieco więcej czasu niż krótkie, dwa jesienne dni. 



niedziela, 27 lipca 2014

Musaka



"Skoro Makłowicz może podróżować, to Cejrowski może coś ugotować" - zachęcony tymi słowami WC postanowiłem napisać notkę o mojej ulubionej bułgarskiej potrawie - musaka. W końcu podróżowanie ma niejeden tylko wymiar, a w poznawanie innych kultur warto zaangażować więcej zmysłów.

W pełnej krasie w towarzystwie jogurtu i wina prezentuje się na zdjęciu powyżej, a teraz przechodzę do rzeczy.

























Składniki (ciężko określić na ile osób z uwagi właśnie na to, że to moja ulubiona potrawa i znika bardzo szybko...):

0.5 kg mięsa mielonego
0.75 kg ziemniaków
150 g sosu pomidorowego
sproszkowana papryka
czubrica
250 g jogurtu bałkańskiego
3 jajka
1 łyżka mąki

W sporym garnku smażymy mięso przyprawione papryką. Gdy będzie usmażone przyprawiamy czubricą, solą i zalewamy sosem pomidorowym.




Po 5-8 minutach dodajemy pokrojone ziemniaki i zalewamy wodą tak by je w całości przykryła.




Zostawiamy na ogniu przez 10 minut regularnie mieszając. W tym czasie rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni, a mieszankę z garnka przekładamy do naczynia żaroodpornego.




Potrawę wstawiamy do piekarnika na około 15 minut, a w tym czasie przygotowujemy "pierzynkę". Jogurt, jajka i łyżkę mąki mieszamy na jednolitą masę i wykładamy na potrawę. Po czym wstawiamy znów do piekarnika na 15-20 minut.




Gotowa potrawa wygląda tak jak na zdjęciu poniżej, podawana tradycyjnie z jogurtem bałkańskim. 






sobota, 24 maja 2014

Sofia - szlakiem elektrycznych skrzynek



Układając trasę zwiedzania jakiegokolwiek miasta oczywistą drogą jest zajrzenie do przewodników. Mamy gwarancję, że wymienione zostaną istotne zabytki i ulice, wraz z ich historią i zdjęciami, dają poczucie, że niczego istotnego nie pominiemy... Jednak najpopularniejsze trasy turystyczne po miastach wycierane są przez tysiące odwiedzających rocznie. Opisane w przewodnikach, różnią się zasobem podanych informacji, miejscem skąd wykonano zdjęcie i kolejnością ułożenia wiekowych zabytków na kartkach, ale często pomijają ciekawe "smaczki" charakterystyczne dla danego miasta.

Dlatego istotnym uzupełnieniem są alternatywne "trasy", mniej znane i wytarte, często o wiele bardziej inspirujące niż te z "Biblii turystycznych". Zwiedzając Sofię śmiało można ruszyć tropem elektrycznych skrzynek rozsianych po całym centrum miasta, z których niemal każda jest pomalowana w inny sposób przez lokalnych artystów.

Przy pierwszej wizycie w stolicy Bułgarii kilka skrzynek spotkanych przypadkowo na ulicach traktowałem jako ciekawostkę, ale zagłębiając się w temat okryłem, że są ich dziesiątki - całe ulice pełne ulicznych dzieł sztuki.



W 2011 roku z okazji Sofia Design Days stowarzyszenie artystyczne Transformeri w porozumieniu z (między innymi) kompanią energetyczną ЧЕЗ София i samorządem miejskim zagospodarowało nieużywaną przestrzeń publiczną - skrzynki elektryczne. Na pierwszy ogień poszła ulica Tsar Shishman, gdzie każda ze skrzynek przerodziła się w małe dzieło sztuki ulicznej. Kiedy właściciele sklepów przy innych ulicach docenili tę formę sztuki, a mieszkańcom spodobało się takie pomalowanie szarych elementów świata "na żółto i na niebiesko", do Tsar Shishman dołączyły kolejne rejony stolicy.



Dzięki temu dzisiaj można śmiało udać się na poszukiwania sztuki ulicznej po całym centrum Sofii, odkrywając dziesiątki pomalowanych skrzynek na ulicach G. S. Rakovski, Patriarh Evtimiy, Graf Ignatiev, Moskovska... i z pewnością w jeszcze wielu miejscach, do których jeszcze nie dane mi było zajrzeć. Tak oznakowany "szlak" poprowadzi nas zarówno głównymi ulicami, jak i w mniej uczęszczane przez turystów rejony. Kto wie, czy przy takiej okazji nie znajdziemy małej kawiarni czy restauracji ukrytej w bocznej uliczce...












Więcej fotografii skrzynek elektrycznych, jak i inne ciekawe projekty można obejrzeć na stronie internetowej Transformatori.





sobota, 26 kwietnia 2014

Vrachanski Balkan


Sofia ma tę niewątpliwą zaletę, że właściwie w którą stronę by się z niej nie ruszyć, to niemal zawsze spotkamy góry. Miejskim autobusem na południe - docieramy do Vitoshy (Cherni Vrah, 2290), na zachód Lyulin (Dupevitsa, 1256), na wschód - Stara Planina, zwana również Bałkanami (Botev, 2376), pociągiem na północ - Vrachanksi Balkan (Beglichka Mogila, 1481). W przerwie świątecznej postanowiliśmy odwiedzić to ostatnie pasmo.

Przygotowania na ostatnią chwilę - mapa wydrukowana z internetu na jednej kartce tuż przed zamknięciem punktu druku. Już w pociągu zorientowaliśmy się, że nasza trasa trzydniowego marszu była skompilowana do A6 - skala naprawdę ciekawa. Ale chodziło się z gorszymi mapami, zawsze przy takich okazjach wspominam odręcznie rysowaną w zeszycie mapkę z którą przechodziłem przez rumuńskie Muntii Cindrel. Trudno, ważne że mamy wydrukowaną rzeźbę, reszty się domyślimy.

W okresie świątecznym sklepy pozamykane, nie ma gazu. Już godzę się z myślą, że w grudniowe noce będziemy walczyć z ogniskami, ale przypominam sobie, że przy mojej pierwszej wizycie w Bułgarii zostawiłem półpełną - optymistycznie patrząc - butlę z gazem u Mitko, jako że i tak nie mogłem jej zabrać do samolotu. Szybki telefon - nadal ją ma, świetnie!

Pozostaje sprawdzić na jakiej stacji mamy wysiąść, i wszystko gotowe. Na szybko, ale z sukcesem...

Autostop w Bułgarii

... nie do końca. Pociąg ruszał koło 7, więc wstać trzeba było jeszcze po ciemku. Odsypiamy na twardych ławkach w wagonie, ale tracimy rachubę jaką stację już minęliśmy, brak tabliczek na peronach nie pomaga w orientacji. Oczywiście wysiadamy w niewłaściwym miejscu, jakieś 15 km przed naszą wioską.


Spojrzenia miejscowych sugerują, że turyści nie są często widywani w środku zimy w Tserovo. Wtaczamy się do baru jak dwójka kosmitów, z pełnymi plecakami i przytroczonym namiotem. Pocieszamy się tanią kawą i myślimy co dalej, Dani sceptycznie podchodzi do mojego stwierdzenia, że autostop jest niedorzecznie prosty w Bułgarii, a do tego, że nigdy nie czekałem więcej niż 15 minut, odnosi się z rezerwą...


... przez pierwsze 10 minut. Wysiadamy z samochodu w Ochindol.

Vrachanski Balkan jak na góry stosunkowo niewysokie - najwyższy szczyt to tylko 1481 m. n.p.m. - są zaskakująco strome, skaliste i bezdrzewne. Na dodatek w tej porze roku niezbyt popularne, więc idealne do naszego celu znalezienia weekendowej namiastki przygody.






Niebo do wynajęcia

Na szlaku z Ochindol do schroniska Parshevitsa trafiamy na mały kamienny zasłon (o zasłonach pisałem trochę w poprzednich tekstach o bułgarskich górach). Nieoznaczony na mapach, którymi dysponowaliśmy, jakieś 30 minut od miejsca w którym poprzedniej nocy rozbiliśmy namiot... Ale już wtedy był "zaklepany" na noc sylwestrową przez chłopaka, na którego trafiamy w środku. Dobra opcja na przyszłość, kilka dni w małym domku z oknem na góry - czemu nie?


Posmak przeszłości i flaczków

Niewiele później trafiamy do schroniska Parshevitsa, w którym mimo braku sezonu narciarskiego zastajemy kilkunastu ludzi. Wystrój pamiętający złote czasy turystyki górskiej doskonale komponował się z tanim i przepysznym posiłkiem. Nie chcę skłamać, ale za obiad z dwóch dań i piwo dla dwóch osób raczej nie przekroczyliśmy 12-13 lv (24-26 zł). Vivat tatrzańskie schroniska.




Dalsza górska część to już głównie widoki, których niejedne góry o podobnej wysokości mogłyby pozazdrościć Vrachanskiemu Bałkanowi:





Pod koniec drugiego dnia schodzimy niżej, gdzie jest zimniej niż u góry. Inwersja widoczna poprzedniego wieczoru w postaci morza chmur daje się tym razem mocniej we znaki, bo sami zasypiamy się i budzimy pośrodku tego morza. I, jak to z morzem, jest mokro.





Tak trafiamy do Milanova, ale droga w dół nie jest jeszcze zakończona. Przed nami najbardziej frustrujący rodzaj asfaltu, jaki dany jest pieszym piechurom w górach:


Przechodzimy tak około 4-5 kilometrów, kręcąc się w kółko, próbując ściąć niektóre zakręty schodząc po stromych stokach. Po godzinie wreszcie pojawia się pierwszy samochód, postanawiam więc kolejny raz wypróbować ów niedorzecznie łatwy autostop w Bułgarii... kilka minut później jesteśmy już na dole, w pobliżu stacji kolejowej.